Kilka dni temu siedziałem w pociągu, pisałem wpis i słuchałem, jak Pan z WARSa próbuje sprzedać, a Pan pasażer próbuje kupić [transkrypcja prowadzona była prawie że LIVE]:
[WARS]: Kawa herbata, przekąski!
[Pasażer]: Ja herbatkę poproszę…
[WARS]: A coś do tego? Mogę polecić kanapeczki. Świeże, smaczne…
[Pasażer]: A jakieś ciasteczka? Delicje Pan ma?
[WARS]: Tak, ale tylko pomarańczowe.
[Pasażer]: To ja jednak kanapeczkę poproszę.
A ja słuchałem swoimi uszami i nie wierzyłem im do końca. Bo oto dwóch mężczyzn, jeden z dużym brzuchem, a drugi w ogóle wysoki i wielki, komunikują się jak dwie starsze panie pod warzywniakiem.
Wnioski?
Po pierwsze, gdy ludzie chcą być dla siebie mili, często używają zdrobnień.
Po drugie, zdrobnienia te są komiczne, gdy zestawimy je z bezpośrednimi zwrotami: Pan / Pani. Może zje Pan kanapeczkę z szyneczką i serkiem? W pociągowym otoczeniu brzmi to jeszcze znośnie. Ale jeśli Pan z WARSa wybrałby się na jakieś biznesowe spotkanie, a na nim wciąż używałby zdrobnień, to rozmawiałby ze swoim interlokutorem o pieniążkach, robieniu interesików i biznesików. Raczej nie do końca skutecznie.
Zdrobnienia powodują, że rzeczy wydają się mniejsze: bardziej przyjazne i mniej istotne. Dlatego używamy ich rozmawiając z dziećmi. Prawdopodobnie również dlatego bank PKO BP kusi klientów Mini-Ratką, a herbata to Minutka.
Ale w pociągu falę zdrobnień rozpoczął klient. W takim razie, czy Pan z WARSa świetnie dopasował się do kupującego? Czy też może zareagował instynktownie? Ciężko powiedzieć. Zdrobnienia jednak nie wszędzie się sprawdzą tak samo dobrze.
Najpowszechniejsze są: pieniążki i fakturka – niestety, wyjątkowo drażnią ucho.