Zawsze lubiłem grać w piłkę. Kopałem od najmłodszych lat. Nikt wtedy nie słyszał o orlikach, więc radziliśmy sobie sami. Szliśmy do lasu lub prosiliśmy o pomoc ojców. Dostawaliśmy kilka drewnianych pali, zbijaliśmy je, kopaliśmy dołki na pobliskich łąkach i harataliśmy w gałę od rana do wieczora.
Miałem 7 albo 8 lat, gdy świat był pod wrażeniem gry Ronaldo. Brazylijczyk kopał wtedy w Barcelonie, a ja po cichu marzyłem, że kiedyś też będę strzelał gole na Camp Nou. Zresztą, imponował mi nie tylko sam piłkarz, ale i klub, który nigdy w swojej historii nie umieścił reklam na swoich koszulkach.
Ronaldo po roku odszedł z klubu, ale ja cały czas z zachwytem patrzyłem na grę piłkarzy w bordowo-granatowych koszulkach. Nie jeden raz toczyłem zacięte kłótnie, udowadniając przewagę Barcelony nad Realem,. Gdy „mój” klub dostawał baty w Gran Derbi szedłem do szkoły ze łzami w oczach wiedząc, że przez cały dzień będę musiał słuchać docinek drugiej strony. Ale wiedziałem też, że karta się odwróci i miałem nadzieję, że po kolejnym spotkaniu to ja będę cieszył się ze zwycięstwa. Takie to były czasy. Byliśmy zakochani w swoich klubach, a zbyt duża liczba obelg wymierzonych w drużynę mogła doprowadzić do walki na pięści.
Dla nas to była naprawdę poważna sprawa. Sprawa honoru. I każdy chciał bronić zespołu za wszelką cenę.
Byliśmy dziećmi i nikt z nas nigdy nie widział tych drużyn na żywo. Internet wtedy raczkował, w telewizji rzadko emitowano mecze z udziałem największych Wiedzę o idolach czerpaliśmy z BravoSport i jego droższej konkurencji: MegaSportu. W tym drugim najlepsze były ogromne plakaty. Każdy z nas miał cały pokój oblepiony wizerunkami gwiazd.
Oczywiście każdy z nas chciał zobaczyć swoich idoli na żywo. Gdy tylko komuś się udało, chodził z podniesioną głową przez kolejne kilka tygodni i zdobywał ogromny szacunek kolegów.
Z czasem coraz mniej skupiałem się na karierze piłkarza. Wiedziałem, że nie zostałem w porę dostrzeżony. Wiedziałem też, że mogę realizować się w inny sposób, a przy okazji wciąż być blisko drużyny, która była tak ważna. Postanowiłem pisać o klubie, zdobyć doświadczenie jako dziennikarz i związać moje życie z tą działką. Zaciągnąłem się do redakcji portalu BarcaSerwis, gdzie pracowałem przez kilka tygodni, a następnie przeniosłem się do FCB24.com, którą tworzyliśmy wraz Aleksem, Sławkiem i Mateuszem i całą masą innych, mających świra na punkcie Barcy, ludzi.
W serwisie pracowałem 3-4 lata. Nie mam pojęcia, ile tekstów stworzyłem przez ten czas, ale były takie dni, gdy tłumaczyłem i redagowałem nawet po 15-20 newsów. W redakcji panowała atmosfera zdrowej rywalizacji. To, ile kto dodał wpisów dziennie zależało często od tego, kto obudził się pierwszy i zarezerwował treści. Część moich tekstów zalega wciąż w jednym folderze na dysku. Gdy czytam je teraz zastanawiam się, jak mogłem pisać takie pierdoły. Ale faktem jest, że praca w redakcji w dużej mierze wpłynęła na mój styl i jeszcze większe zamiłowanie do pisania.
W tym czasie Barca wciąż grała w kratkę, a sezon 2007/08 zakończyła na miejscu, które nie gwarantowało startu w Lidze Mistrzów. Na drodze do elity piłkarzom z Katalonii stanąć miała Wisła Kraków. Wtedy byłem już na pierwszym roku studiów. Bilety na mecz były dość drogie, o ile pamiętam kosztowały około 400 złotych. Mimo wszystko wiedziałem, że muszę tam być. W naszych głowach zrodził się szalony pomysł: zdobyć akredytacje na mecz. Aplikowaliśmy we 3, niestety przyznano je tylko mi i Sławkowi. Co więcej, akredytowałem się jako redaktor, a otrzymałem wejściówkę foto. Problemem był brak aparatu. Pożyczyłem więc od wujka małego, kompaktowego Canona i ruszyłem z nim na stadion. Pojęcia nie miałem, jak to wszystko będzie wyglądało. Ale byłem najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi. Chłopakiem, który jechał spełnić swoje marzenie.
Odebraliśmy akredytacje i skierowaliśmy się w stronę wejścia dla dziennikarzy. Pokazaliśmy przepustki, gdy ochroniarz zablokował mi przejście:
– Pan tu nie idzie.
– A gdzie?
– Tam – powiedział wskazując na boisko.
– Na m… m… murawę?
– Tak.
Gdy stawiałem stopy na zielonej trawie kolana miałem jak z waty, a w oczach łzy szczęścia. Z trudem zachowałem spokój i powstrzymałem się, by nie wbiec na środek boiska. Po prawej stronie zobaczyłem Guardiolę: eleganckiego, w marynarce. Na stadion wybiegali Puyol, Valdes, Xavi, Eto’o i Iniesta. Stałem z otwartą buzią i robiłem zdjęcia. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
Co z tego, że wyglądałem jak przygłup z małym aparacikiem, gdy obok kumulowali się profesjonaliści z ogromnymi obiektywami? Co z tego, że Barca przegrała 1:0? Najważniejsze było to, że udało spełnić się to, co powstało w głowie kilkuletniego smyka prawie 15 lat wcześniej. I to w taki sposób, o którym ten smyk wcale nie pomyślał. Ten dzień będzie jednym z tych, które będę wspominał do końca życia.
Bo tak się spełnia marzenia!
Mój syn twierdzi, że będzie grał w piłkę z Messim ;) Ma 8 lat i wszyscy słysząc to wywracają oczami. Jutro powiem Mu, że jeśli bardzo tego chce to tak właśnie będzie! Dzięki za ten wpis!
No to trzymam za niego kciuki :)
Szkoda że dzisiejsza Barca nie jest już tą z kilku lat wcześniej, trener który nie ogarnia zespołu, grają nazwiska, zero kontr, typowa tiki-taka. Skończyła się pewna era lecz kibice prawdziwi zostają, chociaż przyznam, ciężko oglądać teraz mecze Barcelony z tym trenerem i z tym zespołem. Pozdrawiam, kibic Barcelony, Rafał. :)