Nie oglądam telewizji, bo nie mam telewizora. Gdybym go miał to pewnie bym oglądał. Choćby po to, żeby od czasu do czasu popatrzeć sobie na konferencje podczas których politycy udają, że mówią, dziennikarze udają, że zadają pytania, a społeczeństwo udaje, że rozumie.
Piątek. Jestem w Mielcu. Poranek u klienta i wracam. W domu jest telewizor. Mam jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. Myślę: odpalę laptopa w pokoju rodziców, przy okazji posłucham wiadomości. Kampania wyborcza w gazie, zobaczę, co tam wciskają. Trafiam na Panią Szydło. Nie do końca wiem, o czym ona mówi, patrzę więc na to JAK to robi.
Na jej twarzy widzę skupienie przykryte dość wyraźnym makijażem i świecącą szminką, która pewnie ma przydawać kandydatce na premiera kobiecości. Sztab PiS doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda Szydło, ona też doskonale rozumie zasady gry, więc świeci szminką i starannie dobiera słowa. Żałuję, że tego nie nagrywam, z dwóch powodów: dlatego, że Beata chwilami bardziej, a chwilami mniej zręcznie operuje figurami retorycznymi i dlatego, że z tego mówienia niewiele wynika. Zaskakuje mnie to, że politycy potrafią mówić tak wiele i mimo wszystko nie mówią nic.
Kilka godzin później. Druga strona barykady. Pani Kopacz otwiera wystawę poświęconą Bartoszewskiemu. Na scenie obok niej syn oraz żona zmarłego: starsza, drobna, słaba Pani. Obok jej krzesła stoi laska. Premier Ewa wspomina, że pracowała z Panem Władysławem. Jasne, że chce być z nim kojarzona, zebrać trochę jego blasku. Nie mówi o polityce, ale i tak w tym czasie robi politykę. Gdy głos zabiera Pani Zofia Bartoszewska, Pani Kopacz nie wie, gdzie podziać oczy, co zrobić z rękami. Stoi na zmianą oglądając czubki swoich butów i spoglądając na żonę jednego z mentorów partii. Być może i taka postawa jest doradzona, mnie jednak nie przekonuje, brak jej pewności siebie.
Siedzę więc i myślę, że jeśli ja bym prezentował swoje projekty moim klientom w ten sposób i takim językiem, to nie miałbym roboty.
Chciałbym rozumieć o czym mówią politycy, nie tylko wtedy, gdy krytykują swoich przeciwników i zieją nienawiścią, ale też wtedy, gdy mówią o swoich pomysłach na budowę Polski. Niestety mam wrażenie, że społeczeństwo tak bardzo przywykło do ogólników i politycznej nowomowy, że gdyby nagle politycy zaczęli mówić jasno, to naród ogarnęłaby panika.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że politycy mówią obietnicami, księża wypowiadają swoje słowa w patetyczny, okraszony ciszą sposób, a nauczyciele opowiadają bez zaangażowania. Gdy nagle pojawia się ktoś, kto łamie schemat, to inni, zamiast próbować mu dorównać patrzą na niego krzywo, starają się go wyeliminować, bo staje się niewygodny lub najzwyczajniej zazdroszczą, bo chcieliby tak samo. Ale twierdzą, że nie mogą.
Mam takiego kumpla, który jest prezydentem jednego z polskich miast. Koleś kosi konkurencję z dwóch powodów: mówi do ludzi i do minimum redukuje mowę nienawiści. Nie czarujmy się, że nienawiść zniknie całkowicie z języka polityki. Tam gdzie władza, tam i walka, a tam gdzie walka, tam i nienawiść. Dlatego polityczne afery i aferki są narzędziem nienawiści, które wykorzystuje się, by trafiać zarówno do niezdecydowanych, jak i zwolenników partii, której afera nie dotyczy. A afery były i będą częścią polityki, więc nie powinny nikogo boleć. Dziwi mnie, że ludzi tak bardzo one bulwersują. Bulwersować powinien poziom języka i brak konkretów.
Politycy w bardzo efektowny sposób potrafią korzystać z języka. Im częściej ich widać w mediach, tym bardziej starannie się wypowiadają. Fajnie byłoby, gdyby oprócz sztuczek retorycznych dodali do tego odrobinę efektywności i ludzkości.
Ciekawa notka.Jak i samo doświadczenie oglądnięcia TV po pewnej przerwie.Można zobaczyć „coś nowego w czymś starym” (uświadomić sobie sztuczność prezentowaną z codzienną dawką tkz ” newsów „).Pozdrawiam!
Jedyny powód dla którego raz na tę parę miesięcy, kiedy widzę telewizor jednak lubię do niego przysiąść. :)
Zgadzam się całkowicie, tym bardziej, jak człowiek nauczy się kilku rzeczy odnośnie technik perswazji.
Wiesz, że prezydentów miast w Polsce tak dużo nie mamy, a mówiąc o tym jak on kosi konkurencję dość mocno ograniczasz możliwe typy? ;)
Nie to, żeby coś, jeśli myślę o właściwym, to w sumie zazdroszczę temu miastu takiego prezydenta – z wpisem zgadzam się całkowicie.
Prezydentów w Polsce mamy około 100 :) Konkurencję kosi przynajmniej kilkunastu, myślę, że aż tak nie zawężam (przynajmniej taką mam nadzieję!), ale fakt, mieszkańcy dobrze tam mają.
„…jeśli ja bym prezentował swoje projekty moim klientom w ten sposób i takim językiem, to nie miałbym roboty.” No właśnie, cały czas się dziwię, że oni cały czas tą robotę maję, chociaż poza gadaniem i pluciem jadem niewiele robią. Czekam na moment w którym do rządzeniem państwem zaczniemy podchodzić jak do rządzenia firmą, a nie jak do przedstawienia w teatrze połączonego z gaszeniem pożaru w domu publicznym.