Od miesiąca znowu mogę śmigać na rowerze po Krakowie. Gdy ostatnio jeździłem na własnym masa krytyczna nie istniała, a ścieżek rowerowych było kilka razy mniej. Teraz jest kolorowo.
Jasne, że jest jeszcze sporo spraw, które wymagają poprawy. Ale jeśli ktoś uważa obecne warunki za niewystarczające niech zsiądzie z roweru i zamieni go na spacer albo komunikację miejską. Bo po Krakowie rowerem jeździ się szybko i – w większości przypadków – przyjemnie.
Tymczasem rowerzysta-narzekacz jeździ po Krakowie z notatnikiem i sapie na wszystko. Sapie i czuje się pokrzywdzony. Jakby to miasto i w ogóle całe państwo polskie jemu na złość nie budowało ścieżek rowerowych. Od czasu do czasu taki sapacz pojedzie swoją kozą na masę krytyczną, żeby pokazać tym frajerom za kółkiem, kto tutaj tak naprawdę rządzi.
Po przeciwnej stronie stoi modny rowerzysta, który swoją rozklekotaną maszyną miejską z atrapami hamulców śmiga po chodnikach, bo śmiganie rozklekotaną maszyną miejską jest modne i dodaje klasy. Pół biedy, gdy atrapy hamulców działają albo modny rowerzysta jest na tyle świadomy, żeby takiego roweru używać rozsądnie. Czyli nie pędzić po bruku, bo wtedy szaliczek tak ładnie do tyłu zawiewa jak we francuskim filmie obyczajowym.
Jest i trzecia grupa rowerzystów krakowskich. Takich, którzy nie używają rowerów jak karabinów w wojnie z samochodami i którzy szaliczki zastępują kaskami, światłami lub odblaskowymi elementami. To ci rowerzyści, którzy korzystają z roweru jako środka transportu lub jeżdżą, bo lubią. I na szczęście ta grupa chyba nam się powiększa.
Wojna drogowa
Gdy jadę chodnikiem, a przede mną idzie stara babuszka, co ledwo do przodu się posuwa, nie dzwonię na nią i nie sapię, żeby mnie przepuściła. Chodnik jest przede wszystkim dla pieszych, więc i dla babuszki. Ja jako rowerzysta jestem tutaj gościem. Na szczęście moja Rakieta potrafi włączyć tryb slow motion i posuwać się za babuszkami do momentu, w którym nie zrobi się szerzej.
Gdy jadę ulicą nie jadę środkiem drogi i respektuję przepisy ruchu drogowego wystawiając grzecznie rączkę przy okazji skrętu. Nie tylko dlatego, że chcę być grzeczny, ale przede wszystkim dlatego, że nie chcę zginąć. Zawsze też obejrzę się przez ramię, bo mimo wszystko krakowskie ulice dla rowerów nie są najbezpieczniejsze. Gdy sunę przez 29 listopada albo Pilotów to momentami czuję się źle, bo spaliny i prędkość, ale mimo wszystko wolę jeździć ulicą niż chodnikiem. Nie buntuję się, gdy jakiś kierowca nie zachowa metra odległości wyprzedzając mnie, ale przestałem też przejmować się kierowcami, którzy trąbią na mnie, bo nie mają jak wyprzedzić. Zresztą, tych jest w mieście coraz mniej.
To prawda, że czasami czuję się jak szkodnik nie znajdując dla siebie miejsca na ulicy ani na chodniku. To pokazuje, że faktycznie ścieżek mogłoby być więcej. Ale to nie tylko brak ścieżek powoduje, że niektórzy toczą wojnę z pedałującymi. Rowerzyści nie są bez winy, bo niektórzy jeżdżą jak idioci. Piesi też nie są bez winy, bo niektórzy chodzą jak łajzy. Nie mówiąc już o tym, że nie ogarniają, że to różowe to nie jest miękki chodnik, tylko ścieżka dla rowerów. A że w każdej grupie znajdą się śliwki robaczywki, krzyczą więc jedni na drugich: kierowcy, rowerzyści i piesi, wszyscy na wszystkich, w zależności od okoliczności. To zupełnie tak, jak w internecie!
Pilnuj jak oka
Jedyna rzecz, która przeszkadza mi jeśli chodzi o rower w Krakowie nie jest związana z jeżdżeniem nim, a z zostawieniem go gdziekolwiek. Po pierwsze parkingów rowerowych jest mało i czasami trzeba się przypiąć do słupa, ogrodzenia lub jakiegoś palika. Po drugie: nigdy nie wiesz, kiedy ktoś pozbawi Cię przyjemności z jeżdżenia.
Na początku lipca odkopałem swój stary rower. Linki hamulcowe pozrywane, tylne szczęki do wymiany, koła z lekką centrą… Niestety nikt nie chciał się podjąć naprawy, więc rowerek zostawiłem przed blokiem zastanawiając się, co z nim zrobić. Po kilku dniach problem się rozwiązał, bo rower się rozpłynął.
Sama strata nie zasmuciła mnie tak bardzo, a jedynie zmotywowała do zakupu Rakiety. Zasmuciło mnie to, że jeśli ktoś połasił się na stary, zepsuty rower bez hamulców, to lepsza koza musi powodować ślinotok wielkości Niagary. Zakładam, że mój poprzedni model był obserwowany przez kilka dni, dlatego jeśli nie macie gdzie trzymać swojej kozy, dogadajcie się z sąsiadem lub zmieniajcie miejsce stacjonowania co jakiś czas. Mi poprzedni rower zwinęli z Krowoderskiej. W nocy. Tak na wszelki wypadek informuję.
To jedyny mankament. Za to w rowerowej jeździe po Krakowie uwielbiam to, że dzięki niej jestem najszybszy. Kraków jest najbardziej zakorkowanym miastem w tym kraju. A skoro są korki, to fury jeżdżą wolno. Żeby skorzystać z komunikacji miejskiej trzeba przejść na przystanek, potłuc się busikiem i przejść się z przystanku. A Rakietą? Wsiadam, śmigam, zsiadam, klik klik. Jestem! Po tym mieście naprawdę szybko jeździ się rowerkiem. A to, że nie jeździ się idealnie? Idealnie to tu się tylko narzeka.
A jest jeszcze jedna rzecz… Jadąc rowerem mogę robić wrum, brum, yyyyyeeeee…… WZIUUUUUUUUUUUUU! I nikt nie patrzy na mnie wtedy dziwnie. Tak, mam 27 lat. Ale wziumać chyba nigdy nie przestanę.
W sumie Kraków jest całkiem przyjazny rowerzystom – nawet przyjezdni mogą skorzystać dzięki kmk bike, co jest dużym plusem, bo jeszcze nie we wszystkich większych miastach weszły sieci rowerów miejskich. Za to faktycznie pojechać gdzieś autem to porażka, jest gorzej nawet niż w Warszawie.
Kmk Bike jest fajne ale słyszałem ostatnio opinie, że te rowery po jakimś czasie są dość niebezpieczne bo stoją tam niezależnie od pogody. Nie wiem na ile to wpływa na ich używanie
Kmk jeździłam raz, ale regularnie jeżdżę tymi warszawskimi i białostockimi – są cały czas serwisowane i działają sprawnie :)
Jeździłem kilka razy samochodem tutaj, miałem to szczęście, że w korku nie utknąłem. Ale widzę, co czasami się dzieje na tych ulicach. Teraz remontują fragment Długiej i wjechać tam w szczycie to jest ciężko…
Korki cierpliwie przeczekałam, ale dla mnie strasznym problemem było połapanie się w znakach. Są stawiane dosłownie jeden za drugim.
Ja nie lubię jeździć po Krakowie rowerem. Kiedyś próbowałam i nie do końca dobrze się to skończyło. Chodnikiem nie da się jechać, bo wszędzie są ludzie, ciężko na kogoś nie wjechać. Ulicą między autami zwyczajnie boję się jeździć, a ścieżek jest mało, urywają się bez ostrzeżenia albo włączają się w drogę. Pamiętam jak będąc w Gdańsku pożyczyłam rower i z Gdańska do Sopotu cały czas jechałam bezkolizyjną ścieżką rowerową. W Krakowie mogę o tym tylko pomarzyć. Ale nie narzekam, jeżdżę komunikacją miejską i tyle.
Wypożycz sobie kiedyś rower i przejedź się do Tyńca, nad Wisłą jest fajna ścieżka rowerowa, jest przyjemnie :). Wprawdzie Wisła to nie Bałtyk, a Tyniec to nie Sopot, ale wycieczka bardzo fajna :).