Nie minął miesiąc od naszego przyjazdu do Tajlandii, a ja wylądowałem w szpitalu. Było szybko, sympatycznie i bardzo drogo. Jeśli więc zastanawiasz się, czy lecąc do Azji warto wykupić ubezpieczenie, koniecznie przeczytaj ten wpis.
Kilka dni po przyjeździe do Hua Hin postanowiliśmy wypożyczyć skuter i odwiedzić park narodowy Kaeng Krachan, który znajduje się ok. 60 kilometrów na zachód od miasta, nieopodal granicy z Brimą. Jedną z głównych atrakcji parku jest kilkustopniowy wodospad Pa La-U położony w środku dżungli.
Jechaliśmy więc, by wspiąć się na sam szczyt Pa La-U i podziwiać wspaniałe widoki. Zastanawialiśmy się, czy uda się rzucić okiem na to, co znajduje się na terytorium Birmy. Cały czas towarzyszyło nam słońce i bezchmurne niebo, a pojawiające się na drodze znaki informujące o obecności słoni dawały nadzieję na spotkanie jednego z dzikich gigantów.
Po prawie dwóch godzinach jazdy połączonej z robieniem zdjęć dojechaliśmy do Kaeng Krachan, kupiliśmy bilety i idąc drewnianym mostkiem weszliśmy na właściwą ścieżkę, obserwując ogromne ryby pływające w potoku.
Wypadek w środku dżungli
Oboje mieliśmy wygodne buty i śmialiśmy się widząc Chińczyków w japonkach, którzy co jakiś czas lądowali tyłkami na błotnistej ścieżce. Sami sobie winni. Śmialiśmy się jeszcze głośniej, gdy okazało się, że i nasze wygodne buty nie zabezpieczają nas przed wywrotką. Przestaliśmy się śmiać, gdy zobaczyliśmy utykającą kobietę, która wracała do wejścia i parę Amerykanów, w tym jednego, który z grymasem na twarzy skakał na jednej nodze i wspierał się na koledze. Oni też mieli wygodne buty. Wiedzieliśmy już, że dżungli nie obchodzi, jakie nosisz obuwie – jeśli ją zlekceważysz: leżysz.
Zwolniliśmy, uważnie badaliśmy ścieżkę. W pewnym momencie zatrzymała nas tropikalna ulewa: krótka, ale bardzo intensywna. Deszcz, chociaż ciepły i przyjemny, podniósł poziom trudności na trasie. Mimo to kontynuowaliśmy spacer. Nogi ślizgały się trochę częściej, ale byliśmy dopiero przy drugim stopniu wodospadu i nie widzieliśmy żadnych spektakularnych panoram. Powoli zaczęliśmy też błądzić, bo ścieżka nie była najlepiej oznaczona. Przy trzecim stopniu nie mieliśmy pojęcia, w którą stronę iść. Drogi nie było na GPS ani na mapie, którą sfotografowaliśmy przy wejściu. Szukając trasy postanowiliśmy przeprawić się przez rzekę. Po śliskich kamieniach poszliśmy na drugi brzeg, po to tylko, żeby zmoczyć spodnie i buty. Nic tam nie było. Wróciliśmy, wypatrzyliśmy kolejną możliwą opcję. Także ta droga prowadziła nigdzie więc zaczęliśmy bardzo, bardzo ostrożnie wracać.
Bardzo, bardzo ostrożnie wciąż nie było wystarczająco ostrożnym sposobem. Szedłem przodem, w jednej ręce trzymając nerkę z naszymi telefonami, a drugą ręką szukałem oparcia w skałach. Za mną szła Anita. Wyciągnąłem do niej rękę, żeby pomóc jej przejść i w tym momencie straciłem równowagę. Byłem na tyle przytomny, by machnąć ręką z telefonami i utrzymać je w górze. Ratowałem sprzęt, karty i nasze wspomnienia bardziej niż własny tyłek. Wpadłem do wody i przywaliłem głową w kamień.
Szybko wygramoliłem się na brzeg szacując jakie są straty. Telefony suche – mistrz. Zęby wszystkie są – zwycięzca. Koszulka podarta, spodnie rozdarte w kroku, głowa trochę boli, ale Anita nie krzyczy, więc chyba nie jest tak źle. Najważniejsze, że jestem cały i przytomny. Gdybym odpłynął, to mógłbym odpłynąć.
Sprawdzam czy z głową wszystko w porządku. Dotykam się po prawej stronie twarzy. Krew. Czyli jednak nie obyło się bez strat. Anita mówi, że nie wygląda to dobrze, przepieramy bufa i podejmujemy jedyną możliwą decyzję: wracamy. W głowie mnie łupie, do wyjścia kilka kilometrów, a na pierwszy rzut oka oceniamy, że bez szycia się nie obejdzie.
Powrót z przygodami
Adrenalina schodziła, a ja poczułem, jak bardzo przywaliłem.
Szybkim, ale ostrożnym krokiem wróciliśmy do bram parku, gdzie nie do końca przygotowani na tego typu ewentualność Tajowie wstępnie oczyścili mi ranę. Nie mieli plasterków, więc niczym MacGyver zasłoniliśmy ranę chusteczką higieniczną i wsiedliśmy na motor. Nie czułem się źle, ale zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jeśli to Anita siądzie za kierownicą.
Jechaliśmy tak przez kilka kilometrów. Jadące z przeciwnej strony samochody mrugały do nas światłami, nie wiedzieliśmy o co chodzi, baliśmy się spotkać policję, bo moja kontuzja mogłaby zostać przez nich różnie odczytana.
Za kolejnym zakrętem dowiedzieliśmy się, dlaczego kierowcy mrugali światłami.
Słoń.
Prawdziwy, dziki słoń. Widziany nie w jakimś sanktuarium, nawet nie na safari, ale spotkany przypadkowo na drodze z parku narodowego. Myślałem, że śnię. Zamieniliśmy się miejscami, poczekaliśmy na samochód, który chociaż częściowo mógłby nas odgrodzić od wielkoluda i ruszyliśmy z duszą na ramieniu.
Kilka kilometrów dalej sytuacja powtórzyła się.
Drugiego słonia minęliśmy z większą pewnością, ale z nie mniejszą ekscytacją. Dwa dzikie słonie w jedno popołudnie? Całkowicie zapomniałem o bolącej głowie.
Jak działa ubezpieczenie Euro26?
Wiedzieliśmy, że nie ma co prosto jechać do szpitala. Przed wyjazdem wykupiłem ubezpieczenie w Euro26 i zapoznałem się z warunkami umowy. Zanim pojadę do szpitala powinienem zadzwonić na infolinię i poprosić o adres szpitala, w którym mogę otrzymać bezpłatne leczenie.
Był 4 maja, godzina 21 czasu tajskiego, gdy dotarliśmy do HuaHin. Byliśmy kompletnie przemoczeni i przemarznięci. Po drodze złapała nas ogromna burza, wywróciliśmy się na skuterze (na szczęście obyło się bez większych obrażeń) i kilka razy zgubiliśmy drogę. Powrót koszmar. Na szczęście gdy dotarliśmy na miejscu czekali na nas Aga i Przemek, którzy dotrzymywali nam towarzystwa przez resztę wieczoru.
Do Euro26 dodzwoniłem się bez problemu i za darmo (kolejny raz WiFi Calling pomogło). Bardzo miła Pani poprosiła mnie o relację z wypadku, powiedziała, jakie mam możliwości leczenia i obiecała w jak najszybszym terminie skontaktować się ze szpitalami i dowiedzieć, jakie są możliwości darmowego leczenia.
Nigdy nie mów, że miałeś wypadek na skuterze.
Podczas rozmowy kilka razy podkreśliłem, że obrażenia nie były spowodowane upadkiem na motorze. Aby legalnie jeździć skuterem w Tajlandii potrzebujecie albo lokalnego albo międzynarodowego prawa jazdy kategorii A. Ja nie miałem ani jednego ani drugiego, a jazda bez uprawnień wykluczyłaby możliwość otrzymania bezpłatnego leczenia lub zwrotu kosztów.
Pani oddzwoniła po około 20 minutach przedstawiając mi moje opcje: niestety w Hua Hin żadna placówka nie dawała możliwości skorzystania z darmowych świadczeń, musiałem wyłożyć je ze swojej kieszeni, a ubezpieczyciel zwróci mi pieniądze po przedstawieniu odpowiedniej dokumentacji.
Pojechaliśmy więc z Przemkiem do pobliskiego szpitala San Paulo Hospital. Bardzo miłe Panie pielęgniarki spisały moje dane, potwierdziły, że ranę trzeba zaszyć i poinformowały, że leczenie może kosztować od 7 000 do 12 000 bathów, ale dokładne koszty poda mi lekarz.
Byłem w szoku, że założenie kilku szwów będzie mnie kosztowało minimum 700 złotych. Musieliśmy szybko wracać do mieszkania, bo po prostu nie wziąłem ze sobą takich pieniędzy.
Po kilku minutach oczekiwania na lekarza zostałem zabrany do gabinetu, gdzie kazano mi się położyć. Kolejna Pani pielęgniarka przeprowadziła ze mną wywiad, zapytała o szczepienia i kazała czekać na lekarza. Bardzo powoli i dokładnie opisałem wypadek, żeby i lekarze mieli jasność, że nie rozwaliłem głowy na skuterze. Po kilku minutach pojawił się doktor – młody gość, który również zadał kilka pytań i przystąpił do oczyszczania, znieczulania i szycia rany.
Całość poszła bardzo sprawnie. Zostałem odesłany do recepcji, gdzie otrzymałem dokumentację, rachunek, receptę na leki i listę obecności z informacją, że przez 5 dni, codziennie mniej więcej o tej samej porze mam stawiać się w szpitalu na zmianę opatrunku.
Ostatecznie za wizytę zapłaciłem 6980 bathów, gdzie w cenie otrzymałem:
- konsultację lekarską i szycie rany
- 5 zmian opatrunku
- leki
- wszystkie niezbędne papiery (po wizycie napisałem jeszcze maila do Euro26 i upewniłem się, że mam komplet dokumentów).
Nie jest to więc aż tak wygórowana kwota. Na ewentualne niespodziewane koszty byliśmy na szczęście przygotowani, więc wizja tego, że nagle jestem lżejszy o ponad 700 zł nie była tak bardzo przytłaczająca.
Jak wyglądał szpital?
Szpital, w którym byłem mógłbym pod względem infrastruktury porównać do polskiej placówki w mniejszym mieście. Nowoczesna, przestronna recepcja, dużo nowego, ale i wysłużonego sprzętu. Wybielone ściany, gdzieniegdzie odchodząca farba, niewielki grzyb przyklejony do sufitu. Bardzo swojsko.
Tylko obsługa bardziej sympatyczna i wszystko odbywało się w ekspresowym tempie. Na żadną wizytę nie czekałem dłużej niż 5 minut. No ale myślę, że i w Polsce, płacąc 700 zł za leczenie, dostałbym szybką i sprawną obsługę.
Wszystkie zabiegi – szycie, zmiana opatrunków – były wykonywane w jednorazowych rękawiczkach. Zmianę opatrunków zwykle wykonywały pielęgniarki, tylko raz zmieniała je Pani doktor. Ich poziom języka angielskiego był różny – od dobrego po zrozumiały, ale z każdym mogłem się dogadać i dowiedzieć się, czy gojenie przebiega poprawnie.
Oczywiście to tylko jeden z tajskich szpitali i to taki, który znajdował się w centrum miejscowości odwiedzanej przez sporą liczbę starszych, niemieckich turystów. W Azji widzieliśmy szpitale które z zewnątrz robiły zarówno lepsze, jak i gorsze wrażenie. Wydaje mi się jednak, że ubezpieczyciele nie schodzą poniżej pewnego poziomu, jeśli chodzi o jednostki, z którymi współpracują (może macie inne doświadczenia?).
Czy w Azji potrzebne jest ubezpieczenie?
Tak. I w sumie na tym mógłbym zakończyć swoją wypowiedź.
Gdybym nie miał wykupionego ubezpieczenia, za leczenie zapłaciłbym ze swojej kieszeni (a może całkowicie bym z niego zrezygnował).
Euro26, o którym słyszałem w większości pozytywne opinie też stanął na wysokości zadania. Konsultanci byli ze mną w stałym kontakcie, pomogli znaleźć ośrodek, działali sprawnie i profesjonalnie. W niedzielę około południa dostałem od nich kolejny telefon z pytaniem, czy wizyta przebiegła pozytywnie.
Otrzymałem informację, że wniosek o zwrot środków muszę złożyć do 6 miesięcy po powrocie do Polski, a pieniądze miałem otrzymać do 30 dni od dnia dostarczenia wniosku.
Nie miałem żadnych problemów z odzyskaniem kwoty. Wniosek złożyłem w październiku, a informację o pozytywnej weryfikacji dostałem już po dwóch tygodniach. EURO26 – wielkie dzięki!
Kiedy nie możesz skorzystać z ubezpieczenia nawet, gdy je wykupiłeś?
Wszystko zależy od warunków zapisanych w regulaminie, który akceptujesz podpisując umowę z ubezpieczycielem. Zwykle jednak ubezpieczeniem nie są objęte urazy, których nabawisz się w wyniku wypadku na skuterze, jeśli nie masz ważnego prawa jazdy, które jest akceptowane w danym kraju.
Mam wrażenie, że w Azji biali ludzie odnoszą kontuzje przede wszystkim w wyniku wypadków na skuterze, dlatego bardzo ważne jest, żeby jasno podać przyczynę urazu w szpitalu. Ja również byłem pytany, czy wypadek miałem na motorze.
Oczywiście skuter nie jest jedynym czynnikiem dyskwalifikującym. Podpisując umowę warto dokładnie przeczytać warunki umowy: niektórzy ubezpieczyciele wymagają, by ubezpieczenie zostało wyrobione jeszcze gdy jesteś na terytorium RP. Trzeba uważać.
Wpis nie jest wynikiem współpracy z EURO26. Po prostu tego ubezpieczyciela wybrałem, a głównym kryterium mojego wyboru stanowiła cena. Z racji wieku nie mogłem wykupić ubezpieczenie ISIC (z tego ubezpieczenia korzystała Anita), a opinie o Planecie Młodych były znacznie bardziej podzielone. Padło na EURO26 i jestem zadowolony, że tak się stało.
Jednak nie każdy może skorzystać z EURO26. Tak jak w przypadku ISIC występują ograniczenia wiekowe (do 30 lat). Jeśli więc przekroczyłeś ten wiek warto skorzystać z porównywarek ubezpieczeń podróżnych, które pozwolą znaleźć najtańsze i najlepsze ubezpieczenie.
Podzielcie się swoimi doświadczeniami związanymi z ubezpieczeniami podróżnymi. Im więcej opinii, tym większa wartość dla czytelnika.
No cóż, ubezpieczenie turystyczne zawsze trzeba mieć. Po prostu :)
Zawierając polisę trzeba dokładnie przeczytać OWU. Przykładowo, jadąc w egzotyczne kraje zawsze trzeba zaszczepić się zgodnie z wymogami dla danego kraju, bo bez tego, w razie choroby ubezpieczyciel może odmówić wypłaty świadczenia.
My na szczęście nie mieliśmy potrzeby korzystania z polisy podróżnej, ale jesteśmy z branży ubezpieczeniowej :) I nasze portfele uratowało z kolei ubezpieczenie mieszkania, bo pod naszą nieobecność okradli nam piwnicę.
P.s aż mrozi krew w żyłach ta opowieść o przedzieraniu się przez dżunglę…
Bardzo dobrze, że dzielisz się tego typu doświadczeniem. My co prawda na wakacjach nigdy nie mieliśmy tego typu przygód, ale ubezpieczamy się ZAWSZE. Od siebie mogę dodać, że gdybyście wybierali się do Singapuru, to ubezpieczenie to podstawa. Leczenie tutaj może Was „kosztować” konieczność zaciągnięcia kredytu na parę lat…
Pozdrawiam ciepło :)
Nigdy nie wiadomo kiedy może nam się przytrafić coś złego. My zawsze wykupujemy ubezpieczenie kiedy tylko gdzieś wyjeżdżamy. Dużo dobrego słyszeliśmy o Euro26, ale jeszcze z niego nigdy nie korzystaliśmy. Po twoich doświadczeniach widzę, że faktycznie dobrze działają:)
Wszędzie potrzebne jest ubezpieczenie.
Ale warto czytać warunki OWU, bo czasem to ubezpieczenie jest, a tak jakby go nie było.
Potwierdza się stare porzekadło „Strzeżonego pan Bóg strzeże”. Zawsze mam kartę EKUZ plus jakieś dodatkowe ubezpieczenie. Nie wyobrażam sobie inaczej, zwłaszcza, że chodzę po górach, skacze po strumieniach. Przydatne info dla odwiedzających Tajlandię.