Gdy w październiku poprzedniego roku zdecydowałem się zostać tutorem Akademii Przyszłości nie wiedziałem, że podjąłem się jednego z najtrudniejszych wyzwań w moim życiu. Ale, jak się okazało, również jednego z najbardziej satysfakcjonujących.
Moje dziecko ma na imię Mariusz. Mariusz ma 16 lat. Jest śpiochem i dyslektykiem. W tym roku chodził do 3 klasy gimnazjum. Pracowałem z nim w ramach zajęć Akademii Przyszłości. Jest to jeden z projektów Stowarzyszenia Wiosna, w którym wolontariusze pomagają dzieciakom mającym problemy z nauką i często również skomplikowaną sytuację rodzinną.
Więcej o projekcie i o tym, jak się o nim dowiedziałem przeczytacie w listopadowym wpisie Będę miał dziecko!
W listopadzie pisałem, że myślę, że razem z Mariuszem stworzymy coś wielkiego i że sam wiele się nauczę. Wiecie, jak to jest, gdy na coś się czeka: człowiek jest podekscytowany i wyobraża sobie, że będzie świetnie. Nie ma innej opcji. Tymczasem dość szybko musiałem zejść na ziemię i nie jeden raz zastanawiałem się, czy aby na pewno podjąłem dobrą decyzję angażując się w ten projekt. Ale zacznijmy od początku…
Z Mariuszem zacząłem pracować w połowie listopada. Skontaktowałem się z jego poprzednim tutorem, który nakreślił mi, jak wygląda sytuacja, z czym chłopak ma największe problemy i jak wyglądała zeszłoroczna praca. Mariusz zdał do 3 klasy gimnazjum warunkowo, musieliśmy poprawić pałę z języka polskiego z 2 klasy gimnazjum. Polski był zawsze moją mocną stroną, więc miałem pomysł, co możemy zrobić, żeby nadrobić materiał. Większym wyzwaniem było dla mnie zmuszenie Mariusza do chodzenia do szkoły. Nieobecności były tym, co stanowiło główny jego problem.
Na pierwsze spotkanie poszedłem uzbrojony w wiedzę i chęć działania. W szkole, w której się spotykaliśmy przywitał mnie nieśmiały i wycofany chłopak, który nie do końca chciał ze mną rozmawiać. Nie potrafił określić, co ostatnio mu się udało osiągnąć, odpowiadał krótkimi zdaniami i nie zadawał pytań. Dostałem listę rzeczy z języka polskiego, które mieliśmy do zaliczenia, ustaliliśmy zasady i rozeszliśmy się do domów.
Pierwsze niepowodzenia
Pracując z Mariuszem dowiedziałem się, że dysleksja, w którą nigdy do końca nie wierzyłem, istnieje naprawdę i standardowe metody nauczania nie do końca się sprawdzają w przypadku dyslektyków. Sporo informacji na jej temat znalazłem w Internecie, a na początku grudnia miałem okazję porozmawiać z Eweliną, która uczestniczyła w jednym z prowadzonych przeze mnie szkoleń. Dostałem od niej wiele cennych wskazówek i książkę, z której dowiedziałem się, jakich sposobów użyć, by jeszcze efektywniej pracować z Mariuszem. Uczyliśmy się więc na mapach myśli, obrazkach, symbolach i zgadywankach. Efekty były bardzo dobre.
Na jednym z pierwszych spotkań dałem Mariuszowi piłeczki do żonglowania i przez pewien czas uczyliśmy się tej sztuki. Chłopak szybko załapał podstawy, ćwiczył w domu i zabierał je na kolejne lekcje, żeby pokazać, czego się nauczył. Miałem nadzieję, że pomoże nam to złapać wspólny język, bo cały czas czułem, że porozumienie między nami nie jest silne.
Już na samym początku zdecydowałem też, że chcę oprzeć naszą relację o zaufanie. Dlatego nie kontrolowałem Mariusza pod względem obecności w szkole. Co tydzień zdawał mi krotki raport, w którym mówił, co ostatnio się w niej działo. Zwykle ograniczało się to do informacji, że zaliczył temat z języka polskiego, a poza tym wszystko dobrze. Jeśli nie był w szkole, bo był chory, to mówił mi o tym, więc myślałem, że mówi prawdę. Dopiero w styczniu Mariusz zaczął wspominać o kłopotach z innymi przedmiotami, m. in. z historią. Mimo wszystko dość dużym zaskoczeniem była dla mnie informacja, z jaką pod koniec tamtego miesiąca zadzwoniła do mnie kurator Mariusza:
3 pały i 4 przedmioty, z których Mariusz był nieklasyfikowany z powodu nieobecności
Zabiję – to była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po zakończeniu rozmowy. Ale bardziej niż na niego wściekły byłem na siebie: na swoją łatwowierność i zbytnie zaufanie. Widmo porażki zajrzało mi głęboko w oczy. A oprócz niego wielkie rozczarowanie. Gdy dołączałem do Akademii wiele razy słyszałem, że praca wolontariusza nie jest taka łatwa i zawodów jest wiele. Ale nie spodziewałem się, że będą tak potężne i niespodziewane. Cóż, miałem dwie możliwości: albo zrezygnować albo zastanowić się nad rozwiązaniem. Wybrałem drugą możliwość.
Nowy początek
Na następnym spotkaniu zastosowałem metodę mojej mamy: ciszę i spokój. Mówiłem niewiele. Chciałem, żeby Mariusz sam zaproponował rozwiązania. Na tym spotkaniu ustaliliśmy nowe zasady:
- jeśli Mariusz opuści więcej niż 20% lekcji tygodniowo, to nie będziemy mieć zajęć
- codziennie rano będę dzwonił do Mariusza o 6:50, żeby obudzić go do szkoły
Materiału było teraz o wiele więcej, więc część Mariusz musiał zaliczyć samodzielnie. Mimo wszystko i tak nad niektórymi tematami spędzałem 4, 5, a nawet 6 godzin, przygotowując notatki i mapy myśli. Nie spodziewałem się, że te zadania będą wymagały tak dużego zaangażowania i niektóre dni były naprawdę ciężkie. Nie jeden raz miałem ochotę rzucić tym wszystkim i zrezygnować, ale z każdym kolejnym spotkaniem udawało nam się osiągnąć coraz więcej. Mariusz się otworzył, a gdy na początku maja powiedział mi, że jeszcze nigdy w życiu tyle się nie nauczył, byłem naprawdę dumny z naszej współpracy. Mimo wszystko po pierwszej wpadce już nie ufałem mu tak bardzo, a jego obecność w szkole kontrolowałem rozmawiając z wychowawczynią.
W drugim semestrze zaliczyliśmy polski, historię i geografię. Mariusz sam poradził sobie z pozostałymi przedmiotami. W ostatni czwartek pochwalił mi się, że oceny są już wystawione ołówkiem, a on ma wszystko zdane (w przeciwieństwie – co mocno podkreślił – do kilku kolegów). Był z siebie niesamowicie dumny. A ja z niego. Szczęśliwie dopłynęliśmy do brzegu. W przyszłym tygodniu widzimy się po raz ostatni w relacji tutor-podopieczny. Podsumujemy rok i będziemy świętować sukces. Mariusz na to zasłużył. Obaj zasłużyliśmy :).
A co do samej Akademii: jest świetną przygodą, niezwykle rozwijającą, ale też bardzo wymagającą. Jeśli więc chcecie się zaangażować i zrobić coś dobrego dla społeczeństwa lub dla drugiego człowieka, to ten projekt na pewno spełni Wasze oczekiwania. Zwłaszcza jeśli lubicie się uczyć i dzielić wiedzą. No i jeszcze musicie lubić dzieci. Akurat w Akademii Przyszłości ten trzeci element jest niezbędny :).
Piąteczka dla wolontariuszy!
Brawo! Gratuluję Wam obu!
My też możemy się pochwalić sukcesami, byłam wolontariuszką w tym roku i uważam to za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Bardzo dużo się nauczyłam pracując z moją podopieczną. Gratuluję Wam!
Gratuluję Wam również :)
Piąteczka ! :)
Dumna piątka!
Super! Też byłam 2 lata wolontariuszką! Dobry kawał roboty! :)
To świetna przygoda. Polecam każdemu :)
Ja właśnie myślę nad zgłoszeniem się do tej inicjatywy, toczę rozmowy z mężem, czy pomoże ogarnąć mi dom i dzieciaki, tylko nie wiem czy nie dyskredytuje mnie wiek, w tym roku 30 ach
Ja działam już 4 rok w AP. I to jest mega. ?