Nowe

5 cytatów z książki Maleńczuka, które Ci się spodobają

Maciej Maleńczuk Ćpałem, chlałem i przetrwałem recenzja - Ja mówię TO https://jamowie.to

Dobrym człowiekiem jest ten, kto nie pali, nie pije i nie używa. Czy patrząc na ludzkość w ten sposób można powiedzieć, że Maleńczuk jest tym złym? Czytając Ćpałem, chlałem i przetrwałem mam pewne wątpliwości.

Ostatnie „rewelacje” dotyczące współpracy Wałęsy z SB spowodowały, że chyba jedynym Polakiem, któremu ciężko wytknąć życiowe niegodziwości został Jarosław Kaczyński Karol Wojtyła. Skoro były prezydent stał się komunistą, to kto wie, może za kilka lat okaże się, że JPII był tak naprawdę wyznawcą islamu? Dlatego najlepiej od razu przyznać się do wszystkich grzechów: tych, które się popełniło, jak i do tych, o których popełnieniu jedynie się pomyślało. Zarówno o jednych, jak i drugich w książce Ćpałem, chlałem i przetrwałem opowiada Maciej Maleńczuk.

Umówmy się: nigdy nie byłem wielkim fanem Maleńczuka, jego głosu czy jego ciut zbyt depresyjnej twórczości. Ale zawsze lubiłem czytać historie życia tych niepokornych, którzy pili litry wódy, zażywali tony narkotyków i w jakiś sposób zapisali się na kartach czy to świata, czy to danej dziedziny. Gdy byłem mały kibicowałem Sylwestrowi i Kojotowi, będąc trochę starszym i niewiele większym ziewam czytając o nieskazitelnych bohaterach, którzy po prostu są nudni.

W życiu nieskazitelnie dobrych ludzi rzadko kiedy dzieje się coś ciekawego. Dom, praca, brak miejsca na szaleństwo. Oczywiście uważam, że potrzebujemy takich ludzi. Wolę, żeby lekarz, który zaraz rozpruje mój brzuch nie palił blanta przed operacją (chociaż pewnie byłaby to niezwykła, śmieszna i bardzo ciekawa operacja), a dentysta nie chuchał w moją twarz świeżo wypitym koniaczkiem. Z drugiej strony mało obchodzi mnie to, co ci ludzie robią poza pracą (o ile nie wpływa to na ich pracę).

Są jednak ludzie, którzy bez ogródek mogą przyznać się do swoich nałogów. Narkotykowe tripy czy alkoholowe ekscesy w połączeniu z tymi, którzy profesjonalnie zajmują się tworzeniem, dają wybuchową mieszankę, którą śledzi się z przyjemnością. Buntownicy, degeneraci, źli chłopcy z duszą wypełnioną dobrym rockiem i chęcią poszukiwania nowych doznań są wśród nas. Część z nich może opowiedzieć swoją historię sukcesu, która tak naprawdę nie jest aż tak bardzo różna od historii sukcesu np. Bransona. Uwielbiam te opowieści, bo pokazują to, że obowiązki można łączyć z dobrą zabawą, a ciężka praca wcale nie jest taka ciężka, gdy robi się to, co się lubi.

Maleńczuk udzielając wywiadu-rzeki Barbarze Burdzy o wszystkim opowiada tak, jak opowiadać nie można. W jego wspomnieniach heroina jest magiczna, faza zajebista, a kac do przeżycia.  Maleńczuk jawi się jak jakiś Nieśmiertelny, którego organizm znalazł cudowny sposób na radzenie sobie z dragami i alkoholem. Czytając jego opowieści łapałem się na tym, że sympatią myślałem o bieluniu dziędzierzawie, heroinie, pobycie w więzieniu czy w szpitalu psychiatrycznym. Ot, ciekawe przeżycia, których warto doświadczyć. Jedynym narkotykiem, który Maleńczuk przedstawia jako jednoznacznie zły i siejący spustoszenie jest powszechnie dostępny alkohol (który również moim zdaniem jest dużo gorszy od nielegalnej marihuany).

To, co oprócz historii urzekło mnie w Ćpałem… to język i sposób narracji Pana Maćka. Iglatura, odparówka, bajzel, herman – słowa, z którymi nigdy się nie spotkałem i nie do końca znam ich pochodzenie – u Maleńczuka pojawiają się bardzo często dodając jego osobie charakteru.

To nie jest grzeczna książka. Niejednego oburzy i odrzuci. Ale jest prawdziwa, bo nie przedstawia historii bohatera, a raczej trochę zniszczonego człowieka, który jest świadomy swoich słabości i walczy z nimi poprzez rozwijanie swoich pasji. I to jest piękne.

Nie chcę rozpisywać się o Ćpałem… Wolę pokazać Wam kilka cytatów, które o wiele lepiej oddają charakter książki i o wiele skutecznie zachęcą Was do sięgnięcia po nią. O ile  lubicie mrocznych rycerzy na koniach, które swoją biel uwaliły w błocku.

O byciu na fazie na scenie

Słuchaj, do pewnego stopnia ja na każdym koncercie jestem pijany, bo szanuję widownię. Uważam, że byłby to brak szacunku, gdybym nie zostawił na scenie trochę zdrowia. Byłoby to nie w porządku! Jakbym szedł na swój koncert, to nie życzyłbym sobie zabstowanego Maleńczuka, któremu manager zamknął na kłódkę wszystkie dragi (śmiech). Nie chciałbym oglądać siebie trzeźwego na scenie.

O byciu w ciężkiej fazie alkoholowej

Podczas solowych sztuk wypijałem na scenie około trzystu gram, nie licząc oczywiście tego, co wypijałem później. W Pudelsach to było pół litra lub więcej. Mocno się z tym rozpędziłem. Pamiętam też, że któregoś dnia nie do końca świadomie rozpętałem kolejną awanturę domową. A też niestety prawda jest taka, że jak mężczyzna wraca pijany do domu, to kobieta robi mu o to awanturę. No i któregoś razu coś podobnego miało miejsce w moim domu. Wróciłem najebany z trasy, znalazłem w chacie whisky, doprawiłem się, po czym wziąłem się za atak na telewizor kineskopowy…

(…) Stwierdziłem po prostu, że nie chcę mieć tego telewizora, bo chcę mieć spokój, bo chcę być artystą, więc nie mogę mieć telewizora. Coś takiego sobie ubzdurałem. Byłem na granicy deliry. Uważałem, że on jest moim wrogiem. Wyjebałem go i wtedy moja małżonka powiedziała do mnie:

– Proponuję żebyś wypierdolił jeszcze coś takiego, co dla ciebie jest cenne

Mówię:

– Proszę bardzo. Mogę wypierdolić wszystkie nagrody, które dostałem. Wszystkie te zasrane Fryderyki i inne gówna.

Wziąłem cały ten złom, wsadziłem do wora, wyrzuciłem na śmietnik i powiedziałem, że ni chuja po to nie pójdę, więc niech mnie nawet nikt o to nie prosi.

O tym, dla kogo jest marihuana

Uważam, że na przykład marycha jest tylko dla pewnych ludzi. Generalnie chyba w ogóle dla facetów. Dla ludzi o wysokim ciśnieniu, dla ludzi nerwowych, wybuchowych, dla ludzi, którzy mają grube żyły. Ganja będzie ich uspokajać. (…) NA pewno jest to używka mniej szkodliwa niż alkohol. Uspokaja ludzi silnych i wysportowanych, natomiast osobom słabszym fizycznie, o cienkich żyłkach, nerwicowcom czy introwertykom – może zrobić krzywdę.

O Krakusach

Ja oprócz tego, że występowałem, to miałem w sobie coś takiego jak etos pracy, co nie jest wiodącą cechą krakowian, że tak to ujmę (śmiech). To mnie zawsze u nich wkurwiało. Że są takimi pierdolonymi leniuchami, że śpią do 17. Sam przez jakiś czas taki byłem, bo uległem ogólnej presji, temu zwyczajowi, który do dziś panuje w Krakowie. Nuda, zawalanie spraw, nieprzychodzenie na umówione spotkania, spóźnianie się i cała ta okołokrakowska maniana. Ja tego wszystkiego nie lubiłem.

O kulisach powstania hymnu Cracovii

Wynikło to z tego, że mieliśmy z Pudelsami koncert na stadionie Wisły. W związku z tym pomyślałem sobie, że będąc na stadionie Wisły, najfajniej byłoby krzyczeć: „Cracovia”! (śmiech) Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Wykrzykiwałem też hasło: „Nigdy nie zejdę na psy!”, oczekując, że za chwilę na scenę wtargnie rozwścieczona bojówka Sharks i mnie zabije, ale oczywiście, jak zwykle nic się nie stało (śmiech). Spokojnie zszedłem ze sceny i poszedłem w swoją stronę. Później miałem wieczór autorski, na którym zarecytowałem fragment Chamstwa w Państwie. I na ten wieczór autorski przyszła grupa z Cracovii – chłopcy i dziewczyny. Mówili, że słyszeli, jak wołam: „Cra-co-via!” na stadionie Wisły i że im się to podobało. Zaprosili mnie na mecz. Parę razy przyszedłem, spotkałem się z zarządem, spotkałem się z Filipiakiem, zrobiłem sobie zdjęcie w koszulce i w końcu po prostu napisałem ten hymn.

Taki to ten Maleńczuk. Ciekawy. Warto przeczytać.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki Ćpałem, chlałem i przetrwałem, którą można zamówić TUTAJ.

Foto: Wikipedia

Podziel się wpisem:

Tags:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.