Kiedyś wszedłem do basenu. Było miło, ale po pewnym czasie zorientowałem się, że pływam bardzo długo. I nie mogłem wyjść.
A może nie chciałem, bo wygodnie się pływało, gdy na brzegu stał ratownik i cały czas się przyglądał. Ba, przyglądał! Dopingował do tego, by cały czas pływać więcej, szybciej i mocniej. Aż w końcu zauważyłem, że pływam bez celu, dla samego pływania. Chwilę trwało, zanim to zrozumiałem. I w przypadku wielu osób jest podobnie. Pływają, nie mając świadomości, że należy wyjść z basenu.
Basenem, o którym mówię jest rozwój osobisty. Bardzo modne zagadnienie. Wiele osób, które spotykam na rozmowach rekrutacyjnych wpisuje w rubryczce zainteresowania właśnie to pojęcie. Sam działam w tej branży prowadząc szkolenia dla firm, stowarzyszeń, czy osób prywatnych. Jeszcze niedawno bezwarunkowo wierzyłem we wszystko, co miało naklejkę z napisem samodoskonalenie. Za pomocą magicznej motywacji mogłem zmienić swoje życie pod warunkiem, że sam bardzo tego chciałem.
Ten, kto chce dbać o formę przychodzi na basen na kilka godzin, ćwiczy i wychodzi na brzeg.
Na drodze wielu ludzi pojawia się właśnie basen rozwoju osobistego. Zafascynowani ideologią samodoskonalenia wskakują do niego i pluskają się, zamiast intensywnie pływać i popracować nad siłą mięśni i wyjść. Przyzwyczajają się do tego stanu, chłonąc słowa siedzących na trybunach trenerów i cieszą się ich obecnością.
Ale nieustanne siedzenie w tym basenie jest marnowaniem czasu i pieniędzy. Przecież nikt nie siedzi całymi dniami na prawdziwej hali basenowej. Ten, kto chce dbać o formę przychodzi na basen na kilka godzin, ćwiczy i wychodzi na brzeg. To samo powinno dziać się, gdy zaczyna się pracę nad sobą. Sam proces samodoskonalenia się jest fantastyczny, ale często kończy się na przeczytanej książce, odbytym szkoleniu i… sięganiu po następne publikacje. Typowe ćpanie, które jest wykorzystywane przez wielu szkoleniowców.
Dla każdego trenera największą wartością powinien być człowiek, który wyjdzie ze szkolenia i nie wróci na następne przez jakiś czas, bo będzie wdrażał nowe techniki. Nie wróci, ale poleci kurs innym osobom, bo wie, że jest wartościowy. A wartościowy będzie wtedy, gdy będzie związany z realnymi zmianami.
Osoby, które rozwijają się dla samego rozwijania są ślepe. Tylko pozornie chcą coś zrobić ze swoim życiem. Wygodnie jest tak się taplać i mówić wszystkim dookoła, że się rozwija. Wygodnie jest stwarzać pozory i dalej siedzieć w pracy, która nas denerwuje, być w związku, który jest toksyczny lub odkładać na bok marzenia z dzieciństwa. A takich osób jest masa. Chłoną wiedzę, ale boją się wyjść z basenu, bo przecież po wyjściu jest zimno i źle. Ale to, co nowe nigdy nie jest do końca wygodne.
Gorzko dzisiaj, ale jakże prawdziwie. Bo łatwiej jest mówić wszystkim dookoła, że wie się, jak bardzo zimno i źle jest po wyjściu i że trzeba z tym zimnem walczyć. Mówić to jednocześnie okłamując siebie, że skoro jestem na 10 szkoleniu w tym roku, to przecież dawno z basenu wyszedłem. Do dupy z takim gadaniem. Czyny, nie słowa się liczą. A każdy głupek wie, że pod wodą gadać się nie da.
Foto: lintmachine via photopin cc
Jakbyś mi w głowie siedział. Sam już od paru dobrych miesięcy mam podobne przemyślenia. Zachłysnąłem się samorozwojem i na tony chłonąłem książki, audiobooki czy inne podcasty, które dawały zajebistego kopa na jakieś 40 minut po ich przesłuchaniu/przeczytaniu :). Grunt to w końcu coś po prostu zrobić. I mam nadzieję, że jakoś mi idzie :)
Trzymam kciuki! Najważniejsze, to dojść do tego punktu, a potem mądrze wskakiwać do basenu i wychodzić z niego w odpowiednim momencie.
Dobry wpis. Ostatnio miałam podobne przemyślenia po tym jak w księgarni nie doszukałam się rozwojowej książki, na którą miałam chrapkę. Humor sie mocno popsuł, ale pojawiło się kilka przemyśleń. Między innymi takich, że żadna książka, filmik, żaden trener nie zmienią człowiekowi życia – on sam musi to zrobić.
Zgadzam się z Tobą – dobry trener, książka może pomóc, zainspirować ale za nas roboty nie odwali. Czasami dobrze jest czegoś nie znaleźć :). Pozdrowienia!
Andrzeju,
Dziękuję Ci za ten wpis!
Sama prawda.
Niestety przez pewien, krótki czas sama tak robiłam. Kupowałam książki, czytałam różne rzeczy w internecie, ale co to tak na prawdę dawało ? Fakt, zdobyłam nową wiedze, ale nie przekładałam tego w żaden sposób na praktykę. Zatrzymałam się i przemyślałam. Czy warto w ten sposób postępować. Po co to wszystko czytam skoro nic z tym nie robię. I zwolniłam. Na tą chwile rzeczy, których się dowiaduję z różnych źródeł przekładam na praktykę, bo tylko tak można się na prawdę rozwinąć i czegoś nauczyć. Myślę, że nie sztuką jest przeczytać trzy książki o rozwoju osobistym w ciągu miesiąca, ale sztukę jest wprowadzenie tych zmian w swoje własne życie.
Cenne uwagi Andrzeju. Sam jeszcze całkiem niedawno pływałem w tym basenie od rana do wieczora, dzień w dzień. Miałem bardzo zaplanowany i zapracowany niemal cały tydzień. Wyskoczyłem z basenu zaraz po napisaniu pracy magisterskiej bo powiedziałem sobie dość. Wszystko zaczęło stawać się ciężarem – książka do przeczytania, wpis do napisania, wyjście by pobiegać itd. Dzięki temu wakacje potraktowałem jak wakacje – odpuściłem sobie wiele rzeczy, ale tylko dlatego, że nie samą pracą żyje człowiek i teraz skupiam się na jednej, maksymalnie dwóch rzeczach. By coś sensownego z tego wynieść, nie przemęczać się i nie traktować rozwoju jako przykry obowiązek.
Praca od rana do wieczora nie jest pływaniem w basenie tylko prowadzeniem firmy ;). Teraz działam przy kilku dużych projektach i czasami jest tak, że pracuję od 6:30 do 21:30, ale nie pływam, bo robię coś konkretnego, wykorzystuję umiejętności. Jakbym tylko chłonął książki w tym czasie, to bym pływał.
Ale masz rację, że warto zwolnić :)
W moim przypadku pod pojęciem praca, miałem na myśli praca nad sobą :) I tak wtedy było ze mną, od rana do wieczora próbowałem chłonąć wiedzę, z której i tak za wiele nie wynikało a stawało się przykrym, narzuconym przez samego siebie obowiązkiem.
bardzo dobry wpis, tak na otrzeźwienie.