Kiedy wróciłem do Krakowa w listopadzie czułem się fatalnie, patrząc na swoją sylwetkę po miesiącu w podróży. Zacząłem szukać i znalazłem prosty sposób na poprawę samopoczucia, dzięki zmianie jadłospisu.
Ciągłe przemieszczanie się z miejsca na miejsce nie służy diecie, zdrowemu odżywianiu ani treningom. Szczególnie, jeśli prawie każdego dnia zmieniacie swoje położenie, przenosicie się do kolejnych miast i hoteli. Tak było w październiku i efekty takiego stylu życia zobaczyłem bardzo szybko. Gdy na początku listopada wróciłem do Krakowa i ściągnąłem koszulkę, sadło wychodziło bokami. Pewnego dnia pochwaliłem się Majowi swoim brzuchem i zostałem bezczelnie wyśmiany. Maju nie jest jakiś wyjątkowo wysportowany, ale widok mojego worka na prezenty rozbawiłby każdego z Was.
Żeby nie było, nie zmieniłem się w Pana Kulkę, ale poszedłem w stronę, która niechybnie zaprowadziłaby mnie w tamtym kierunku. Najgorsze w tym wszystkim nawet nie było to, że zacząłem puchnąć, ale to, że czułem się po prostu fatalnie. Miałem wrażenie, że gdybyście wbili w mój brzuch szpilkę, to po prostu zaczęłoby schodzić z niego powietrze. Albo że noszę przytwierdzony do siebie pojemnik na żarcie, który cały czas musi być pełny.
Chodziłem i marudziłem, że muszę coś z tym zrobić przez kilka dni. Poczytałem kilka mądrych artykułów na temat zdrowego żywienia, obejrzałem kilka wideo i przekonałem się w końcu do tego, że chyba faktycznie za naszą sylwetkę odpowiada przede wszystkim nie trening, a dieta. Bo wiecie, do tej pory mocno się przed tym broniłem: jestem sportowcem amatorem, potrzebuję dużo kalorii, muszę zjeść duży obiad, od czasu do czasu pochłonąć kebaba, a poza tym mam taką pracę, że regularne jedzenie nie wchodzi w grę. No ale postanowiłem zaprzeć się mocno i stworzyłem plan.
Plan zakładał kilka oczywistych rzeczy, które wcale nie są tak oczywiste, kiedy jesteś facetem.
- Na 3 tygodnie odstawiłem cukier i alkohol. Potem byłem już mniej restrykcyjny wobec tej zasady.
- Przestałem się objadać, 3 posiłki zmieniłem na 5.
- Zacząłem gotować na zapas i jeść mniej więcej regularnie.
- Zacząłem liczyć kalorie. Wprawdzie na oko, ale jednak.
- Zacząłem kupować lepsze jakościowo produkty, jeść więcej ryb, warzyw i owoców.
- Ograniczyłem pieczywo do minimum.
- Odstawiłem śmieciowe żarcie.
Taką największą motywacją do wdrożenia tego eksperymentu był film, który znalazłem kilka miesięcy temu i który wydawał się być obiecujący:
Mój plan był dużo mniej restrykcyjny, dużo bardziej na oko i zakładał krótszy okres, ale miałem nadzieję, że osiągnę planowane efekty.
Jak to wyglądało?
Pierwsze dni to była masakra. Z powodu odstawienia cukru chodziłem poddenerwowany, a liczba wypitych kaw wzrosła o dwie dziennie. Do tego cały czas byłem głodny, bo okazało się nagle, że nie ma ani jednego posiłku w ciągu dnia, który zostawiłby mnie z uczuciem przesytu, które tak bardzo mi się podobało. Brakowało też pieczywa, które wcześniej było idealnym zapychaczem.
Pierwsze efekty zacząłem dostrzegać po tygodniu. Czułem się po prostu zdrowszy i świeższy. Wciąż czułem ssanie w żołądku, ale już nie takie mocne. Po dwóch tygodniach zacząłem z zadowoleniem dostrzegać, że brzuch nie wygląda jak choinkowa bombka. Przestałem też mieć poczucie, że cały czas jestem głodny i o wiele łatwiej było poradzić sobie bez cukru.
Ten ostatni jest strasznym bydlakiem. Gdy przestałem już tak restrykcyjnie spoglądać na cukier i skusiłem się na jakieś ciastko… Ciężko opisać uczucie, które temu towarzyszyło. Cukier to zło. Uzależniający, przepyszny skurwiel, który wwierca się w mózg. Zdecydowanie będę ograniczał jakiekolwiek stosunki z tym typem do minimum.
Nauczyłem się też gotować na zapas. Kiedy wiem, że muszę jechać w trasę wstaję wcześniej i robię brązowy ryż z warzywami i kurczakiem (gotowanym lub pieczonym), wsadzam do pojemnika i zabieram ze sobą. Wystarczy na dwa posiłki.
Cały eksperyment oczyszczający zacząłem gdzieś w okolicach 5 listopada, przez mniej więcej miesiąc byłem wobec siebie dość restrykcyjny, mniej więcej 10 dni temu wrzuciłem na luz. Nie spodziewałem się, że efekty mogą być tak dobre.
Tym bardziej, że to, co robiłem było obarczone dużym marginesem błędu. W końcu nie liczyłem dokładnie kalorii, nie trzymałem się ściśle wszystkich zasad (sami widzicie ile w planie jest mniej więcej i ograniczyłem zamiast wyeliminowałem). Ale mimo wszystko spuściłem z siebie powietrze, co może dać do myślenia kilku osobom.
Taką rzeczą, która sprawiła, że zdecydowałem zrobić coś ze sobą było pojawienie się czegoś, co ja nazywam międzykoszulami. To są takie przerwy, które pojawiają się między guzikami, jak koszula robi się za mała. Wygląda to fatalnie. I zaczęło mnie dotyczyć. Mnie i mojej ulubionej koszuli. Kupienie nowej byłoby jednoznaczne ze złożeniem broni. Dlatego zacząłem walczyć.
I myślę, że walkę wygrałem, bo międzykoszule zniknęły. Do tego samopoczucie poprawiło się, a ja czuję się zdrowszy. Szczerze mówiąc: nie wierzyłem, że można osiągnąć tak dobre rezultaty w tak krótkim czasie jedynie zmieniając podejście do odżywiania. Oczywiście, wciąż jeszcze daleko mi do Arnolda Sz., ale przekonałem się, że odpowiednia dieta to jest naprawdę ważna rzecz.
Ja na czas adwentu odstawiłam słodycze. Na początku szło mi całkiem nieźle. Najgorsze było to, że inni nie szanowali tego, a raczej nie przyjmowali do wiadomości. Nie mam problemu ze zdrowym odżywianiem. Lubię owoce i warzywa. Nie jadam śmieciowego żarcia a alkoholu nie lubię. Jednak słodycze to dla mnie spory problem. Szkoda, że gdy ktoś jest na diecie lub chce zmienić coś w sposobie odżywiania inni to lekceważą lub wyśmiewają.
Serio? U mnie na szczęście ze słodyczami prosta gra, nikomu nie przeszkadzało. Gorzej chłopaków przekonać, że się z nimi nie napiję ;).
Cieszę się że tu trafiłam ;) Bardzo motywująco zadziałał na mnie Twój wpis oraz ten filmik. Jutro zaczynam 3 tygodniową abstynencję cukrowo-alkoholową ;D DZĘKUJĘ!!!