BiznesPraca

Złamać wszelkie bariery

Często jest tak, że człowiek chciałby zaprezentować się z jak najlepszej strony, ale boi się, że wyjdzie na głupka. Macie tak? Bo ja już wiem, co trzeba zrobić: trzeba zrobić z siebie maksymalnego głupka. Wtedy wyjdzie najlepiej.

Niedziela, 8 rano, ul. Św. Marcin w Poznaniu. Wchodzę na scenę, z której za jakieś półtorej godziny będę krzyczał do kilku tysięcy biegaczy i kibiców Poznań Business Run 2015. Stres coraz większy. Dookoła pusto. Tylko obsługa techniczna rozstawia sprzęt, ustawia głośniki, mikrofony. „Żebym nie pomylił Poznania z Krakowem” – myślę.

Za kilkadziesiąt minut będę relacjonował Poznań Business Run 2015. Zrobię coś, o czym marzyłem od dziecka: będę komentował zawody sportowe. Tyle że nie zza ekranu telewizora, a na żywo. Mając świadomość, że słucha mnie 3 000 biegnących i nie wiem jak wielu kibiców.

Dwa ostatnie dni w całości poświeciłem na przygotowania. Z kartką łaziłem po mieszkaniu i po mieście. Ze skryptem piłem kawę i jadłem obiad. Przypominałem sobie, co krzyczeli speakerzy komentujący maratony i inne biegi, w których biegłem.

Każdy jest kozakiem, kiedy mówi patrząc na swoje odbicie w lustrze.

„Muszę zrobić to lepiej. Albo chociaż tak samo. Ale chciałbym lepiej. Tyle, że… ich wszyscy znają z TV, im każde potknięcie zostanie wybaczone. A kim Ty jesteś, Kozdęba?” – wewnętrzny krytyk ostro ryje mi banie. Myślę: „Nie dam rady, coś na pewno popieprzę: nazwisko, na punkcie którego jest uczulona jedna z organizatorek i co rusz powtarza, jak brzmi poprawna wersja; ten nieszczęsny Krakowo-Poznań; liczby, nazwy, drużyny…”

„No i przede wszystkim: co zrobię, jak ludzie zaczną się ze mnie śmiać albo – jeszcze gorzej – pójdą do domów i nie będą chcieli kibicować? Może nie powinienem drzeć gardła jak Szaranowicz… Zrobić to jednak spokojnie, tonować emocje… Nie zrobię szału, ale przynajmniej nie wyjdę na głupka.”

Każdy jest kozakiem, kiedy mówi do tłumu czy pięknej kobiety patrząc na swoje odbicie w lustrze. Uwierzcie mi, ja jestem wtedy mistrzem swobody i strojenia min. Wyrywam wszystko i rozśmieszam nawet umarlaków. Ale każdy lusterkowy kozak stając przed nowym wyzwaniem będzie miał cieplej między nogami i zacznie zastanawiać się, czy program, który przygotował nie powinien zostać jednak stonowany zgodnie z tym, co podpowiada rozsądek. Zróbmy to standardowo, bez fajerwerków, ale za to z pewnym rezultatem.

Dlaczego w ogóle zaczynamy się nad tym zastanawiać  i rozważać inne opcje? Bo chcemy wypaść jak najlepiej, być zapamiętanymi, wykonać swoje zadanie, spełnić oczekiwania, zdobyć podziw i uznanie. To, co w pustym pokoju wydaje się świetne nagle zaczyna wzbudzać wątpliwości.

Łapię za mikrofon: „2 lata (2 lata), 7 beneficjentów (7 beneficjentów), 960 drużyn (960 drużyn)” – każde moje słowo odbija się echem, doskonale słyszę to, co mówię i w jakim tempie się wypowiadam. Nie poznaję swojego głosu. „Przecież nigdy nie brzmiałem tak źle. Matko moja, trzeba było się napić wódki, po wódce masz niższy głos następnego dnia”.

Trudno, mleko się rozlało. Głosu nie zmienię. Zawsze chciałeś być komentatorem to nie baw się w stonowane wersje. Zrób tak, jak chciałeś to zrobić.

I zacząłem się drzeć.

Bo człowiek największego głupka zrobi z siebie, gdy stara się nie zrobić z siebie głupka. Gdy damy się ponieść emocjom i wierzymy, że to co robimy jest dobre, to nawet jeśli z zewnątrz wygląda to zabawnie, nikt nie pomyśli o nas jak o ludziach głupich. Pewność siebie lub wrażenie tej pewności są kluczem do sukcesu. Człowiek, który robi z siebie głupka zachowując pewność siebie nie wygląda jak głupek, wygląda jak bohater.

Mniej więcej coś takiego powiedziałem do ludzi, którzy w ramach Hakuny w lipcu 2013 roku mieli tańczyć na Rynku Głównym w słuchawkach. Pewność, że to co robimy jest dobre, przemawia do innych z dużą siłą.

Bo człowiek największego głupka zrobi z siebie, gdy stara się nie zrobić z siebie głupka.

Mimo wszystko nigdy nie mówiłem do tak dużej grupy osób, nigdy nie prowadziłem biegu, ale zawsze marzyłem o tym, by poczuć tę atmosferę relacjonowania sportowego wydarzenia. Spełniło się w Poznaniu. Paradoksalnie było łatwiej, gdy nie zajmowałem się tym zawodowo: wtedy nawet gdy coś palnąłem to przecież i tak były studenckie projekty, wszyscy się uczyliśmy. Teraz dochodzi do tego presja i świadomość, że mówiąc do innych reklamuję siebie i swoje działania. Wczoraj kolejnej porcji nerwówki dodawało to, że mówiłem do fantastycznych ludzi, którzy poświęcili swój czas i energię, żeby pomóc mniej sprawnym od nas chłopakom. Dlatego na taryfę ulgową nie było miejsca. Chciałem, by mieli jak najlepsze wspomnienia z biegu.

I wiecie, że chyba się udało? Cała presja opuściła głowę wraz z pierwszymi słowami, które padły, gdy pod sceną byli już ludzie. Nie było czasu na kalkulacje i zmiany. Nie pomyliłem Poznania z Krakowem, a nazwisko wymówiłem poprawnie. Gdy zawodnicy pomachali na moją prośbę chwilę przed startem, gdy odliczaliśmy wspólnie ostatnie sekundy, gdy uśmiechali się przechodząc pod sceną i później, gdy spotkałem ich w okolicy wracając z biegu wcale nie czułem się jak głupek. Czułem, że to był dobry dzień. Mimo, że pod koniec biegu zaczęło padać.

Głupek, o którym piszę to nie człowiek ograniczony. To człowiek, który robi coś po swojemu, nie ograniczając się negatywnym myśleniem i konsekwencjami. Dlatego dobrze, żeby w każdym z nas siedział taki mały głupek. I warto czasami wypuścić go na wolność.

Foto 1: mmpoznan.pl by Waldemar Kaiser
Foto 2: Głos Wielkopolski by Łukasz Gdak

Podziel się wpisem:

Tags:

1 komentarz

  1. Gratuluję zrealizowanego marzenia i świetnego gustu filmowego. Taksówkarz jest jednym z moich ulubionych filmów :)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.