Nowe

Piosenki z mojego pogrzebu

Kiedy byłem dzieckiem często przed snem myślałem o śmierci. Nie byłem emo, nie chciałem się ciąć i nie mówiłem, że moje życie jest do dupy. Raczej zastanawiałem się nad wszystkimi teoriami dotyczącymi pozagrobówki i nad tym, co będzie, gdy mnie już nie będzie.

Zdarzało się, że wyobrażałem sobie swój pogrzeb. Rozważałem, kto na niego przyjedzie: czy pojawią się koledzy ze szkoły, czy może w uroczystościach weźmie udział sama rodzina. Ilu dziennikarzy przybyłoby, żeby relacjonować moją ostatnią prostą.

Byłem na całkiem dużej liczbie pogrzebów. Ludzi młodszych, którzy mieli jeszcze sporo życia przed sobą i ludzi starszych, którym pewnie i tak było już wszystko jedno. Wszystkie te spotkania łączył głęboki żal, niezależnie od tego, czy śmierć była dla danej osoby brutalną niespodzianką, czy ukojeniem. Nie lubiłem pogrzebów. Były przygnębiające, a w kościele zawsze unosił się duszący zapach kadzidła.

Cmentarny żal mnie przerażał. Dlatego nie chciałem sprawiać bliskim przykrości swoją ewentualną śmiercią. Ja leżałbym sobie przecież w wygodnej skrzynce i miał gdzieś wszystko, co dzieje się dookoła. Spokój i zero zmartwień w dotychczasowej postaci. Ale pewnie dookoła trumny stałoby kilka osób rozczarowanych tego typu sytuacją. Nie chciałem żeby byli rozczarowani. Dlatego… zacząłem pisać testament.

 Nie chciałbym, żeby mój pogrzeb był smutny.

Testament kilkunastoletniego chłopca zakładał, że na moim pogrzebie nie wolno się smucić, a zamiast podniosłego kazania mają zostać opowiedziane śmieszne historie z mojego życia. Wtedy było ich mało i były bardzo dziecinne. Nie pamiętam dokładnego kształtu ceremonii, bo dość szybko dowiedziałem się, że testament musi być podpisany przez jakiegoś urzędnika, a bez tego podpisu nie ma mocy prawnej. Zły, że nie mogę samodzielnie decydować o tym, jak ma wyglądać grzebanie mojego ciała wyrzuciłem kartkę do kosza drąc ją wcześniej na małe kawałeczki, żeby nikt nie przeczytał moich zapisków (nie wiem, kto miałby grzebać w koszu w poszukiwaniu kartek, ale wtedy wydawało się to racjonalne).

Mimo, że pozbyłem się kartek, to jednak myśli o własnym pogrzebie wracają do mnie zawsze, gdy tylko zaczyna się robić zimno i przyroda umiera. Nie planuję, nie zapisuję, nie zastanawiam się nad elementami uroczystości, ale w głowie wciąż siedzi mi to, że nie chciałbym, żeby mój pogrzeb był smutny. Jestem całkiem zadowolony z tego, jak moje życie układało się do tej pory i mimo, że do zrobienia jest jeszcze 1 835 647 rzeczy to i tak przekraczając granicę światów nie miałbym przeświadczenia, że marnowałem czas. Więc… czy naprawdę nie można się pochylić nad tymi fajnymi momentami i zapomnieć o żalu?

Na pewno czynnikiem, który zmniejszyłby jego poziom byłaby muzyka. Ta którą grają na pogrzebach jest niezwykle przygnębiająca. Dlatego chciałbym, żeby na moim pogrzebie puszczono utwory, które towarzyszyły mi w najpiękniejszych momentach mojego życia lub są w jakiś sposób dla mnie wyjątkowe. Chcę się z Wami podzielić tą listą. A jak już kiedyś zejdę to dopilnujcie, żeby DJ odpalił moje propozycje:

Wiem, wiem, że akurat ta piosenka jest mega smutna, ale uwielbiam ją. Jest przesiąknięta ironią. Mimo wszystko pewnie będę lekko wkurzony, że kopnąłem w kalendarz (nawet mając 126 lat), więc pasuje. Puścić to na początku, potem będzie pozytywniej.

Uwielbiam ten utwór za energię, która z niego płynie. No i tak, w tym momencie już mnie przecież nikt nie zatrzyma ;).

To proszę nie tylko puścić, ale i śpiewać ;).

Pisałem o tym utworze już kilka razy. Towarzyszy mi w najważniejszych momentach mojego życia. Nie wyobrażam sobie, by mogło jej zabraknąć w mojej ostatniej podróży.

Uwielbiam ADF, uwielbiam ten utwór, w którym jest taki fragment:
no more living at the speed of light
Chyba całkiem nieźle pasuje.

Piosenka o marzeniach i fajnym życiu. Gdy siedziałem kiedyś z Majem rozważając kolejna opcję podboju świata i z głośników poleciał Krawczyk powiedziałem, że to jest idealna piosenka na pogrzeb. I zdania nie zmieniam.

Nie pytajcie dlaczego. Dobra impreza wtedy była :).

Tak na wszelki wypadek – nigdy nie wiesz, gdzie trafisz, więc trochę wazeliny dla tego złego nie zaszkodzi :).

Dawka pozytywnej energii po raz kolejny.

Utwór, który zamyka najlepszą płytę w historii muzyki. Dla mnie niezwykle symboliczny. Idealny by zamknąć za sobą drzwi.

Ten wpis na pewno nie zostanie okrzyknięty najbardziej pozytywnym wpisem roku. Ale chyba czasami warto się zatrzymać i zastanowić nad tym wszystkim co dzieje się dookoła. Prawda?

Foto: Storm Crypt via photopin cc

Podziel się wpisem:

Tags:

komentarze: 8

  1. Ciekawe zestawienie. No i trochę daje do myślenia…

  2. Pierwszy raz widzę oryginalny klip „Call me maybe” … daremny. Lepsza ta wersja http://www.youtube.com/watch?v=KAQhG59zqZc która IMHO lepiej oddaje ducha wpisu, czyli: weselmy się, radujmy się.

    1. Ten, który ja wrzuciłem to też nie jest oryginalny klip. Ale synchro mi się spodobało.

  3. Fajna playlista, już nie mogę doczekać się tej imprezy ;>

      1. :) hehe, no wiedziałam, że z dystansem odbierzesz mój komentarz co do Twojego punktu widzenia śmierci.
        Ja mimo wszystko ogólnie lubię ten wzniosły klimat, huczące męskie głosy i sakralną muzykę dętą. Przeszywa duszę i przypomina, że niektórych rzeczy nie da się obrócic w żart.
        Ale tak, Twoja propozycja też jest ciekawa i pokazuje z innej strony tą ostatnią drogę, jestem za :)

  4. Perfect Day jest idealna na każdy jesienny wieczór :(

  5. Przeglądając playlistę czekałam kiedy pojawi się aeżowy „Kolorowy wiatr” :P

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.