Nowe

Z czego jesteś dumny?

dumny

Gdy miałem 10 albo 11 lat postanowiłem sobie, że będę cieszył się z każdego, nawet najmniejszego sukcesu. Wiele osób denerwował uśmiech satysfakcji na mojej twarzy. Cóż, nie miałem zamiaru się tym przejmować i dalej robiłem swoje.

To był czasy, gdy całymi dniami graliśmy w piłkę. Raz na jakiś czas miał miejsce ważny mecz z chłopakami z innych wiosek lub osiedli. Wyniki tych spotkań były przeróżne. Niektóre mecze były zacięte, w trakcie innych jedna drużyna niszczyła drugą, pokonując ją różnicą kilku, a nawet kilkunastu bramek. Mocno przeżywaliśmy porażki i cieszyliśmy się ze zwycięstw wspominając najlepsze zagrania i najpiękniejsze gole. Byliśmy dumni.

Ale los był przewrotny i czasami po wielkim zwycięstwie trzeba było przełknąć gorzką pigułkę porażki, zmobilizować się do gry na jeszcze wyższym poziomie. Czasami dostawaliśmy lanie kilka razy pod rząd i staraliśmy się przerwać złą passę. To właśnie te – odniesione po dłuższej przerwie –  zwycięstwa, cieszyły nas najbardziej. Chyba nawet bardziej niż mecze, w których strzelaliśmy 10 lub 20 goli (futbol z podwórka).

I właśnie po jednym z takich meczów wracając do domu z przerażeniem pomyślałem, że każde kolejne zwycięstwo może być ostatnim, jakie odniesiemy. A ja – chyba jak każdy – uwielbiałem wygrywać. Świadomość tego, że po niektórych sukcesach nadchodzi słabszy, a czasami długi, okres wbiła się pomiędzy moje zwoje mózgowe. Wbiła się na tyle mocno, że zdecydowałem się cieszyć ze wszystkich zwycięstw. Nie tylko tych wielkich i nie tylko tych piłkarskich.

Z czego, co zrobiłeś w ostatnim roku, poza szkołą i studiami, jesteś dumny?

Tak nauczyłem się doceniać swoje sukcesy i być dumny z tego, co udało mi się osiągnąć. Zacząłem szukać możliwości i planować wyzwania. Planowałem, bo wiedziałem, że muszę być dobrze przygotowany, żeby osiągnąć to, co zamierzyłem. Nie chciałem przegrywać, więc dawałem z siebie jak najwięcej, byle tylko móc wyrzucić w górę ręce. I tak zostało mi do dzisiaj.

W każdym roku do swojej listy sukcesów mogę dopisać kilka nowych osiągnięć. Być może nie są to sytuacje, które zmieniają rzeczywistość, ale nie każdy sukces musi rozpoczynać nowy etap. Część tych wygranych to moje małe osobiste sukcesy, którymi chcę po prostu cieszyć swoje myśli. I to wystarczy. Być może również nikt oprócz Was nie doceni Waszych sukcesu, bo będą zbyt małe, by zostać zauważonymi. Mam sporo takich na swoim koncie. Ale nie przeszkadza mi to czerpać z nich satysfakcję.

W ubiegłym tygodniu prowadziłem i oceniałem kilka rozmów rekrutacyjnych, a jednym z pytań, które usłyszał każdy kandydat było: Z czego, co zrobiłeś w ostatnim roku, poza szkołą i studiami, jesteś dumny? Sami się zastanówcie przez kilka minut nad odpowiedzią na to pytanie. Co byście powiedzieli rekruterowi? Czy potrafilibyście szybko znaleźć w głowie sukces, którym chcielibyście się pochwalić? 

Jak myślicie, ile osób bez problemu odpowiedziało na to pytanie? Podpowiem: Być może jedna osoba potrafiła jasno określić, z czego jest dumna. U innych kandydatów rozpoczynał się proces kombinatorski wypełniony krępującą ciszą, przyspieszonym oddechem i nerwowym zacieraniem rąk. Dlaczego tak się działo?

Odpowiedzi są dwie. Pierwsza jest taka, że część ludzi po prostu żyje z dnia na dzień i nie szuka sposobów, które pozwalają wzrastać i budować pewność siebie. Druga to fakt, że ludzie nie doceniają swoich sukcesów i szybko o nich zapominają. Postrzegają zwycięstwo jako rzeczy wielkie i podniosłe, a nie są dumni z udanej prezentacji czy spełnionego marzenia. Bardzo źle.

Z mojego doświadczenia wynika, że sukcesy motywują, a każde nowe osiągnięcie zachęca do próbowania nowych rzeczy i poprawiania poprzednich wyników. Do mojej listy sukcesów dopisałem ostatnio Maraton Dębno, który udało mi się ukończyć z wynikiem 4:03:33. Mimo, że w okolice Gorzowa Wielkopolskiego jechaliśmy cały dzień i równie długo wracaliśmy, to nie żałuję decyzji o przebiegnięciu tego maratonu. Tym bardziej, że nie spodziewałem się takiego wyniku i w życiu bym nie pomyślał, że otrę się o możliwość złamania 4 godzin już na początku kwietnia. Szczerze mówiąc, w najlepszym wypadku spodziewałem się wyniku w okolicach 4:30:00. Tak więc przez ostatni tydzień duma wypełniała moje serce. I ten świeży sukces zwrócił moją uwagę na męczarnie kandydatów niepotrafiących opowiedzieć o swoich osiągnięciach.

Kolejny krok do Korony Maratonów Polskich został wykonany. Teraz czas złamać 4 godziny na krakowskich 42 kilometrach. A do tego czasu na mojej ścieżce pojawi się pewnie kilka innych, mniejszych sukcesów. Podobnie, jak na Waszych. Cieszcie się nimi, naprawdę warto!

Maratońska piąteczka!


Bądź na bieżąco! Zostaw e-mail i dostawaj wpisy pełne wiedzy oraz inspiracji na mailaRaz w tygodniu.

[contact-form-7 404 "Nie znaleziono"]
Foto: kevinthoule przez photopin cc

Podziel się wpisem:

Tags:

komentarze: 7

  1. Ja akurat ich rozumiem, bo sama mam problem z docenianiem swojego sukcesu. Potrafię cieszyć się z rzeczy dużych, ale małe nie są dla mnie aż tak wartościowe. One po prostu są.

  2. Bardzo „zatrzymujący” wpis Andrzeju. „Zatrzymujący” pod względem
    refleksji na temat dotychczasowych sukcesów – tych małych i tych dużych.
    Powiem szczerze, że wcześniej oczekiwałem na spektakularne sukcesy i
    nie doceniałem tych mniejszych, a dzięki jednemu z ćwiczeń z Waszego
    kursu TPM (słoiczek) naprawdę tego zbiera się sporo, jak każdego
    wieczoru spisuję na karteczki :-)

    Mam jeszcze pytanie odnośnie
    samej rekrutacji. Jak odbierany/oceniany jest taki kandydat, który
    poradził sobie z odpowiedzią na pytanie? A jak, który sobie „nie
    poradził”?

    1. Wiesz co, tak naprawdę kandydatów ocenialiśmy całościowo, to było jedno z większej liczby pytań. Ja osobiście byłem zaskoczony, że tak mało osób potrafi pochwalić się tym, co udało im się zrobić w życiu. Więc ten chłopak, który powiedział kilka słów na ten temat dostał ode mnie plusa.

      Ćwiczenie ze słoikiem jest skuteczne i pozwala zobaczyć, co osiągnęliśmy. Podobnie, jak cieszenie się z małych rzeczy.
      Pozdrawiam!

      1. Osobiście nie pracuję jako rekruter, więc statystyk nie znam, jednakże biorąc pod uwagę opinie moich znajomych to te „najtrudniejsze” pytania nie są związane z branżą, lecz z mocnymi stronami, np. „Niech Pan coś opowie o sobie” lub „Co jest Pana najmocniejszą stroną?”. Nagle okazuje się, że żyjemy na tym świecie kawałek „czasu”, a nie znamy siebie… Nie bez powodu przed wejściem do świątyni w Delfach napis głosił „Poznaj siebie” :-)

        1. Mam takie same przemyślenia, ale rozwiązanie tej sytuacji jest proste, szczerze mówiąc, dziwię się, że nikt go nie stosuje: przygotować sobie krótką autoprezentację w domu. Nikt nie wymaga od nikogo improwizacji, najważniejsza jest umiejętność mówienia i komunikacji.

          1. Poruszyłeś ważną kwestię związaną z jakimkolwiek przygotowaniem do rozmowy. Często, szczególnie studenci (obracam się w takim środowisku), idą niemalże na żywioł, co według mnie jest równoznaczne z gorszą efektywnością (nie każdy jest mistrzem improwizacji i inteligentnej „riposty).

  3. My też mieliśmy nasze wielkie mecze i kończyły się różnie :D.
    Fajnie było być dzieckiem i cieszyć się z takich rzeczy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.